24.5.10

O "BESTII" GUY'A N. SMITHA

Guy N. Smith. Chyba nie ma horrormaniaka, który nie przeczytałbym choć jednej książki tego autora. Swego czasu, gdy istniało jeszcze wydawnictwo Phantom Press, zaczytywałem się w horrorach klasy B i C, gdyż dostarczały najlepszej rozrywki. Większość pisarzy z „tamtych” lat już nie publikuje, bo albo nie żyją, albo skończyli karierę pisarską popełniwszy jedną, albo dwie książki. Nieliczni piszą dalej. Tak jak Guy N. Smith. W Phantom Pressie opublikował kilkadziesiąt pozycji, i mimo, iż od lat jego obecność na polskim rynku jest zerowa, to o jego tworach wciąż się dyskutuje; nadal wzbudzają zainteresowanie.

Smith nigdy nie należał do moich ulubionych autorów. Być może dlatego, że co druga jego książka to dno kompletne. „Fobia”, „Neofita”, „Czarna Fedora”, „Węże”... O co w tych książkach chodziło? Nie mam zielonego pojęcia nie dlatego, że nie pamiętam fabuły, lecz dlatego, że nie chodziło w nich o nic. Jakież było moje zaszokowanie, kiedy po lekturze którejś z rzędu pozycji Smitha natrafiłem na „Szatański pierwiosnek”, a później „Pana ciemności”. Pomyślałem sobie, że facet jednak wie jak napisać w miarę interesujący horror.

Nie tak dawno temu wpadłem do antykwariatu i z braku lepszych pozycji na półce sięgnąłem po „Bestię”. Nigdy wcześniej nie słyszałem nawet o tej powieści Guy’a. Napisana w 1975 roku liczy aż 155 stron, zaś wielkość czcionki to prawdopodobnie ukłon w stronę gorzej widzących, a więc i moją. Pal licho szczegóły. Zabrałem się za lekturę.

Smith z miejsca wypala z grubej rury. Serwuje nam grupkę archeologów pod kierownictwem podstarzałego, lekko kopniętego doktora Lowsona, która zajeżdża do niewielkiej wioski otoczonej bagnami, by odnaleźć tajemniczy skarb króla Jana. Już pierwszego dnia poszukiwań badacze natrafiają na dziwne znalezisko w postaci kilku kawałków metalu, cuchnących tak bardzo, że cała trójka zaczyna wymiotować dalej niż sięga ich wzrok. Nie mija wiele czasu i pojawia się tytułowa bestia. Błotna Bestia, jak nazywają ją bohaterowie, gdy monstrum rozpoczyna rzeź. Stwór, choć powolny, rzekłbym flegmatyczny, inicjuje szarżę, trawiąc mieszkańców wioski. Jak się w pewnym momencie okazuje, pewnej nocy na pobliskie bagna spadł meteoryt. Grupka naszych bohaterów snuje domysły, że potwór przybył z kosmosu i postanawia się z nim rozprawić.

W powieści nie brakuje typowych dla Smitha opisów jatek i scen seksu (tu warto zwrócić uwagę na sposób w jaki jeden z naszych bohaterów rozdziewicza swoją nową dziewczynę), nie brakuje też sztucznych do bólu dialogów i nieścisłości. Sam klimat powieści jest jednak specyficzny i ośmielę się napisać, że tym razem autor postanowił zadbać pod tym kątem o czytelników. Podczas lektury „Bestii” można się dobrze bawić, choć zabawa nie trwa długo, gdyż po paru trupach, a następnie kilku próbach pokonania Błotnej Bestii historia dobiega końca w sposób co najmniej infantylny.

Nazwałbym tę książkę „oldskulowym” horrorem klasy C i tylko patrząc takimi kategoriami wystawiam jej ocenę dostateczną. Minusy to prosta jak drut fabuła, nieco przygłupawi bohaterowie (przez to zabawni, co z drugiej strony można pisać na plus), ale to u tego pisarza norma, i to nieszczęsne zakończenie. Plus za atmosferę powieści i kreację tytułowej bestii – powolnego potwora o spiczastym pysku, pokrytego cuchnącym śluzem i żywiącego się skończonymi idiotami.

Smith ma w swoim dorobku powieści i nieco lepsze i znacznie gorsze. „Bestia” może spodobać się tej grupie czytelników, która swego czasu zajadała się „Krabami”, bo oparta na niemal identycznym schemacie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz