20.3.11

O "CZERWONYM KOŚCIELE" SCOTTA NICHOLSONA

Scott Nicholson napisał kilka powieści oraz zbiorów opowiadań, ale w Polsce do niedawna znany był jedynie „ze słyszenia”. „Czerwony kościół” jest jego pierwszą książką, która za sprawą Repliki całkiem niedawno ukazała się w kraju nad Wisłą. Co należy podkreślić: bardzo przyzwoitą książką. Prozy Nicholsona nie chciałbym porównywać do dzieł innych twórców, gdyż musiałbym wymienić wiele nazwisk, a nie o to przecież chodzi.

Fabuła pokrótce przedstawia się następująco: w małym, otoczonym lasami miasteczku Whispering Pines dochodzi do niezwykle brutalnych mordów. Ofiary są pokiereszowane jakby coś dosłownie je poszatkowało. Miejscowa policja podejrzewa, że w okolicy czai się puma, choć podobno koty te od lat nie zamieszkują tamtejszych terenów. Poza tym u ofiar brakuje… penisów. Zagadkę usiłują rozwiązać szeryf Littlefield oraz detektyw Sheila.

Tytułowy czerwony kościół to budowla, stojąca na lekkim wzniesieniu, w okolicach rzeki, zarysowana tak mrocznie, że gdy nasi bohaterowie znajdują się w jego pobliżu, wraz z nimi odczuwamy niepokój, związany z ciemną tajemnicą gmachu. Kościół przez długi czas stał opuszczony, ale znalazł się ktoś, kto go kupił i postanowił „ożywić” działającą wiele lat temu sektę głoszącą istnienie Drugiego Syna Bożego. Tym kimś jest Archer McFall, potomek Wendella McFalla, kaznodziei, który niegdyś dowodził sektą.

Klimat to chyba największy atut tej powieści (mroczny, duszący, namacalny), dzięki któremu nawet gdy za oknem świeci słońce, odnosimy wrażenie, jakby lał deszcz, wiał wiatr i trzaskały pioruny. Fabuła jest przemyślana, choć początkowo może nam się wydać, że motyw „nawiedzonego” kościoła był już wykorzystywany tyle razy, że książka nie zaskoczy. A jest wręcz przeciwnie. Nicholson wszedł w konwencję po mistrzowsku i popełnił powieść mocną, nastrojową, w dodatku z dużą dbałością o psychologię bohaterów i dynamikę. Przez cały czas podczas lektury odnosi się wrażenie, że krwiożercza bestia za moment dosłownie wyskoczy z kart książki. Choć długo jej nie widać, jest wszechobecna. I głodna.

Coś zamieszkuje jedną z wież kościoła. I zabija. Z okrutną brutalnością.
To coś wyczuwa krew. To coś ze skrzydłami, pazurami i wątrobami zamiast oczu…

„Czerwony kościół” to świetny, wciągający horror, szkoda, że jedyny Scotta Nicholsona na naszym rynku. Po kolejne sięgnąłbym bez zastanowienia. Facet pisze znakomicie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz