21.6.10

M JAK... MANITOUMAN

Co jakiś czas ludzie zadają mi pytania dlaczego akurat książki Mastiego, a nie na przykład Stephenie Meyer, czy Guy’a N. Smitha tak bardzo mnie pochłaniają, albo też jak zaczęła się moja znajomość z Anglikiem. Kilka dni temu naszło mnie, aby napisać co nieco na ten temat. Ot, spontanicznie. Nie nazbyt obszernie, ale i nie w dwóch zdaniach...

A więc jeśli nie macie nic ciekawego do roboty...

Wyobraźcie sobie chudego jak szczapa trzynastolatka, wchodzącego do salonu fryzjerskiego i wyciągającego wymiętolone czarno-białe zdjęcie blisko pięćdziesięcioletniego mężczyzny z brzuszkiem, o gęstych kręconych włosach a la Elvis. Wyobraźcie sobie tego samego trzynastolatka pokazującego to zdjęcie fryzjerce i proszącego, aby ostrzygła go tak, by wyglądał jak koleś z fotografii.

Nie odkryję Ameryki, gdy napiszę, że to ja byłem tym trzynastolatkiem, a facetem na zdjęciu był Graham Masterton. Chwała Bogu, że fryzjerka oznajmiła wtedy, że nie jest w stanie zrobić mi fryzury o jaką poprosiłem. Z pewnością nie przypominałbym Mastertona, na czym mi piekielnie zależało, za to znajomi w szkole zapewne poskładaliby się ze śmiechu jak prześcieradła w maglu.

Miałem wówczas dwóch idoli. Jednym z nich był James Hetfield z zespołu Metallica, a drugim Graham, którego przeczytałem już kilka książek, a kolejne czekały na półce. W latach dziewięćdziesiątych brytyjski mistrz horroru nie był jeszcze w Polsce tak mocno rozreklamowany jak dziś. Nie można było poczytać o nim w Internecie, gdyż ten dopiero się rodził w kraju nad Wisłą, a i ze zdobyciem książek Anglika był spory problem. Wydań z Amberu nie można już było dostać w księgarniach, natomiast istniejący wydawcy dopiero zaczynali publikować kolejne pozycje pisarza. Pamiętam, że pierwszą książką jaką kupiłem był „Wyklęty”. Mam to wydanie Zysku i s-ka do teraz - czerwona okładka z gębą demona, raczej mało zachwycająca, ale wzbudzająca niepokój. Dziś chyba właśnie to wydanie „Wyklętego” najtrudniej zdobyć.

Powieść wgniotła mnie w fotel. Dosłownie. Nigdy, zarówno wcześniej, jak i później, żadna inna książka nie wywołała we mnie takiego zachwytu i... lęku! Nawet opowiadania ze zbioru „Czternaście obliczy strachu”, który zakupiłem krótko po lekturze „Wyklętego”. Były jednak na tyle świetne, że wręcz nakazywały mi zapoznanie się z innymi kawałkami horrorysty.

Każda kolejna książka Grahama Mastertona stanowiła dla mnie niespodziankę, odskocznię od codzienności, wspaniałą zabawę i porządną dawkę rozmaitych emocji. Pamiętam jak walnęła mnie w parnik powieść „Dziedzictwo” - ten klimat! - a później kolejne: „Podpalacze ludzi” (miodna kreacja głównego bohatera), „Rytuał” (niesamowita sceneria), „Wizerunek zła” (wyborne opisy obdzierania ze skóry). Nawet „Dżinn” (Alibaba i jego rozbójnicy w doskonałej formie!) i „Sfinks” (jakże seksowna kobieta z pięknymi trzema parami piersi), które dziś nie są oceniane zbyt wysoko, ale w latach dziewięćdziesiątych, gdy zagłębiałem się w nie po raz pierwszy, niesamowicie wciągały.

Graham Masterton szybko stał się kimś, kogo zacząłem określać mianem mistrza. Za sprawą swoich książek potrafił pochłonąć mnie bez reszty. Światy Mastertona stały się i moimi światami, z których nie miałem ochoty wychodzić. Żaden Stephen King, Clive Barker ani Dean R. Koontz, których kawałki również wtedy poznawałem, nie byli w stanie zakleszczyć mnie w swoich opowieściach w takim stopniu, w jakim zrobił to Masterton.

Przyszedł moment, kiedy zamarzyło mi się go spotkać i podziękować za miodne alternatywne światy, mocne wrażenia, interesujące fabuły, wspaniałych bohaterów i klimatyczne miejsca akcji. Niestety, wówczas znałem go tylko z jednego, czaro-białego zdjęcia i około dziesięciu kawałków, które mogłem cytować za dnia i w nocy. O nawiązaniu jakiegokolwiek kontaktu z pisarzem mowy być nie mogło.

Jako, że moja mama uwielbiała filmy grozy, a dookoła mnie krążyli ludzie, którzy również zaczytywali się w tym gatunku, nie miałem żadnych oporów, aby pójść o krok dalej i sam zacząłem je pisać.

Co prawda już jako dziesięciolatek popełniałem opowiadania horroru na języku polskim, po lekturze których moja wychowawczyni w podstawówce spoglądała na mnie z niepokojem, ale dopiero historie opisywane przez Mastertona dolały oliwy do ognia. Pomyślałem, że chciałbym umieć pisać jak ten facet. Był głównym motorem, dzięki któremu dziś mam na koncie kilka tekstów.

W roku 2004 przeczytałem w Internecie, że Brytyjczyk odwiedzi nasz kraj. Miał promować „Szatańskie włosy” i „Wybuch”. To było coś. Rozpocząłem the final countdown.

A potem wreszcie zrobiłem co zamierzałem - osobiście mu podziękowałem. Gdy spotkanie w Empiku dobiegło końca, nieśmiało podszedłem do stolika przy którym Graham siedział w towarzystwie swojej żony. Nie mam pojęcia czy byłem przekonujący, gdy po raz dziesiąty dziękowałem mu za mroczne opowieści, i czy nie pomyślał, że jestem fanatykiem. Miałem to gdzieś. Byłem fanatykiem.

Po sześciu latach znajomości, setkach wymienionych maili i kilku spotkaniach, Masterton wciąż jest moim literackim guru. Nie ukrywam, że w ostatnim czasie brakuje mi w jego dorobku powieści tak odważnych i pomysłowych jak choćby „Rytuał” czy „Zwierciadło piekieł”, ale... Cóż, każdy pisarz raz na jakiś czas przechodzi metamorfozę.

Jako twórca lubi przesadzać. Głównie w opisach. Zazwyczaj zostaje mu to wybaczane, gdyż w tej przesadzie kryje się cała masa uroku. Masterton potrafi poruszyć każdy temat. Wiarygodnie. Obrazowo. Jacek Rostocki powiedział kiedyś, że dla Mastertona nie ma tematu trudnego do rozwinięcia słowem pisanym. Zgadzam się z nim w pełni. Gdyby kazać Grahamowi opisać kilka najnudniejszych czynności, czytając o nich nie nudzilibyśmy się. Masterton potrafi budować doskonałą atmosferę i napięcie. Jest przy tym bardzo wiarygodny i przejrzysty. To profesjonalista, który zna czytelnicze gusta.

Prywatnie to uprzejmy jegomość, ze świetnym poczuciem humoru. Wystarczy posłuchać jak opowiada kawały w stylu:

„Why two pirates are two pirates?”
„Because they arrrrggghhhh!”
...

Jest rozmowny, ale nie wylewny. To facet z klasą, mający zawsze coś ciekawego do powiedzenia. Odkąd założyłem jego polski oficjalny blog (redagowany wspólnie z Piotrkiem Pocztarkiem, wielkim fanem Brytyjczyka), bardzo często korespondujemy, a on chętnie podsyła rozmaite materiały: zdjęcia, wypowiedzi na temat książek, które dopiero ukończył, albo nad którymi aktualnie pracuje. Czasem bywa zakręcony, odpowiadając na moje maile Piotrowi, albo odwrotnie.

Od jakiegoś czasu, wraz z Piotrkiem, pracujemy nad książką o Grahamie Mastertonie. Mamy już większość materiału i wkrótce postawimy ostatnią kropeczkę. To będzie obszerna rzecz, zawierająca biografię, wiele premierowych kawałków, sporo nigdy nie publikowanej prozy i poezji, wielki wywiad i całą masę informacji na temat Mastertona i jego twórczości. Jeszcze za wcześniej, aby mówić o konkretnej dacie premiery – po wakacjach powinniśmy wiedzieć więcej. Możecie się jednak przygotować na solidną pozycję o brytyjskim mistrzu horroru. Pozycję, która – co stwierdzam bez fałszywej skromności - prawdopodobnie długo będzie jedynym na rynku tak smakowitym kąskiem dla fanów Brytyjczyka.

Graham Masterton wspomniał ostatnio, że szaleńcze tempo pracy, jakiemu się poddawał przez kilkadziesiąt lat, nieco go zmęczyło. Dodał, że będzie teraz pisał trochę mniej. Nie trzy, a dwie, czasem nawet jedną powieść rocznie. Wierzę, że jego proza na tym zyska. I cieszę się, że na pytania o przejście na emeryturę odpowiada: „Nie potrafiłbym żyć bez pisania”.

To tyle na ten czas ode mnie. Manitouman rulez!

Zdjęcie wykonano na Dniach Fantastyki we Wrocławiu w 2009 roku. Od lewej: Graham Masterton, Piotr Pocztarek, Wiescka Masterton i ja.

8 komentarzy:

  1. Piotr Pocztarek22 czerwca 2010 00:31

    Ech, aż się łezka w oku zakręciła. Naprawdę! :)

    :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Piotr Pocztarek22 czerwca 2010 13:33

    Poproszę...

    OdpowiedzUsuń
  3. Text sympatiko, a fota... pozazdrościć!

    OdpowiedzUsuń
  4. Hah, ja zacząłem poznawać twórczość Mastertona od ,,Manitou" - i mi się spodobało. Choć mnie nie zakleszczył (bo zrobił to King), to i tak lubię czytać jego książki. Aż wstyd, że do tej pory tak mało...

    OdpowiedzUsuń
  5. Lubie takie wspominki, najchętniej już bym poczytał tę Waszą książkę o Mastim :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja też czekam na tę ksiązkę:) Zdaje się, że miała zostać ukończona już jakiś czas temu? Chyba w marcu. Są jakieś opóźnienia? I czy tytuł "Oko w oko z mistrzem horroru" jest nadal aktualny? Z góry dzięki za informacje:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Cedrik, zazdroszczę. Masz przed sobą całą masę doskonałych powieści do przeczytania:-)

    Lida, rzeczywiście, był plan, aby ukończyć tę ksiazkę w marcu, ale jest obsuwa. Czerwiec/lipiec to relny termin dopięcia wszystkiego na ostatni guzik. Mamy z Piotrem nadzieję, że w przyszłym roku rzecz trafi do sprzedaży. Tytuł OKO W OKO... jest aktualny, ale to wciąz tytuł roboczy.

    OdpowiedzUsuń