28.4.10

O "CZY POWIEMY PANI PREZYDENT?" JEFFREY'A ARCHERA

Ledwie ukończyłem „Ścieżki chwały” (recka na Maddogowie) i z marszu zabrałem się za „Czy powiemy pani prezydent?” niejakiego Jeffrey’a Archera. O wrażeniach po lekturze słów dosłownie kilka...

Florentyna Kane zostaje prezydentem. Jak każda głowa państwa, ma swoich przyjaciół i wrogów. Ci ostatni jednak nie tylko życzą jej śmierci, ale i planują zamach. Konkurencja nie śpi, jak to się mawia. Jeden z amerykańskich senatorów pilnuje swych interesów. Gdy dowiaduje się, że prezydent zamierza pozbawić Amerykanów prawa do posiadania broni, nie może postąpić inaczej, jak tylko „powstrzymać” Kane...

Zaledwie jedna osoba wie o planowanym zamachu, w dodatku zostaje szybko zamordowana. Wcześniej jednak przekazała informacje pewnemu agentowi FBI. Ten ma za zadanie dowiedzieć się kto dokładnie zamierza odebrać życie głowie państwa. Jest jasne kiedy i gdzie ma dojść do tragedii, ale aby nie płoszyć zamachowców, prowadzący śledztwo podejmują decyzję o nie informowaniu o niczym pani prezydent. Jej wystąpienie, podczas którego zabójcy mają wykonać swoją robotę, rozpoczyna się planowo.

Powieść jest bardzo dobra, ale u Archera to żadna nowość. Papierowy bohater, syfna intryga, sztuczne dialogi, mdłe zakończenie... Nie, nie. Nie uświadczycie tego zarówno w tej, jak i innych książkach Brytyjczyka.

Gdyby facet pisał horrory, byłby moim guru.

Co ja plotę. Tak czy siak jest moim guru. „Czy powiemy...” to kawał solidnego czytadła. Lubię ten charakterystyczny archerowski humor, a także sposób w jaki facet kreuje bohaterów. Oni są tak realni, że mogliby wyskoczyć z kart powieści.

Naprawdę polecam. Tę i inne pozycje Archera.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz