Od piętnastu lat zaczytuję się w Mastertonie, a w oczekiwaniu na jego nowe książki towarzyszy mi zgrzytanie zębami. Fascynacja i nadzieja jednocześnie grają w mej głowie symfonię paraliżu. Bo jaka będzie nowa książka Brytyjczyka? Czy tak genialna jak „Wyklęty” czy „Rytuał”, czy średnia jak „Aniołowie chaosu”, a może będzie to kiszka jak „Bonnie Winter” albo „Anioł Jessiki”? Nigdy nie wiadomo czym zaskoczy nas Masterton. Z drugiej strony ma to swoje uroki.
Z dużą dozą nadziei, ale i powściągliwości zabrałem się za lekturę „Błyskawicy”, pierwszego thrillera pisarza, napisanego w 1976 roku. Wydawnictwo Albatros uznało za stosowe zapoznać wreszcie czytelników ze tym starym, iście pojechanym utworem Grahama Mastertona, w którym chyba najbardziej wyróżniającym się elementem jest klimat. Czytając powieść z miejsca przypominamy sobie wczesne książki w dorobku autora, gdzie to właśnie atmosfera tak bardzo nam odpowiadała.
Sama fabuła nie wygląda wielce szałowo. Kiedy Bradley Winger – były drugoligowy kierowca rajdowy – postanawia ustanowić światowy rekord prędkości jazdy samochodem (megaszybkim Fireflashem 4), niespodziewanie jego maszyna rozbija się, a kierowca ginie na miejscu. Syn Bradleya, Craig, który do tej pory nie darzył ojca wielkim uczuciem, żeby nie powiedzieć, że nie znosił go, postanawia złożyć hołd dzielnemu mężczyźnie. W jaki sposób? A taki, że sam rozpoczyna przygotowania do podjęcia próby pobicia rekordu. Zanim jednak zabierze się do roboty (powstająca pod okiem specjalistów maszyna, mająca osiągnąć prędkość ponad tysiąca stu kilometrów na godzinę zwie się Fireflash 5), pozna kilka faktów przemawiających za tym, że jego ojciec nie zginął popełniając błąd na torze. Craig węszy sabotaż i zrobi wszystko, aby poznać prawdę na temat śmierci Bradleya Wingera.
Niezbyt skomplikowaną fabułę Masterton urozmaica żwawymi dialogami (niekiedy ciągnącymi się całymi stronicami), a kilka razy nawet szokuje wbijającymi w fotel scenami. Rezydencja niejakiego Tysona Peace’a, multimilionera i jednocześnie sponsora Wingera, to siedziba najbardziej wyuzdanych orgii seksualnych. Zarówno w ogrodzie jak i poszczególnych pomieszczeniach domu natkniecie się na dziesiątki kochanków parzących się jak króliki, nierzadko na oczach biznesmena, zdającego się cieszyć z rozgrywających się na jego oczach scen. A jego cycata córeczka Corinna, źródło tychże orgii, to prawdopodobnie najbardziej charakterna kobieca postać w całej twórczości Brytyjczyka. Nawet gdy dziewczyna traci nogę w wypadku, jej temperament wciąż Poraża przez wielkie „P”.
Jest w powieści kilka scen, którym bliżej do horroru niż thrillera, co stanowi kolejny atut książki. Pewna postać przedstawiająca się jako Hal Schocks zapewne niejednemu czytelnikowi wywróci w żołądku. Jest też kilka postaci i scen, które nie zostały dopracowane w ogóle, jakby Masterton za główny cel obrał sobie ukazanie czytelnikowi jedynie motywu przewodniego powieści.
Samo zakończenie również nie zachwyca. Ale nad nim nie warto się w ogóle rozwodzić. Wystarczy napisać: standard.
„Błyskawica” to zdecydowanie powieść dla fanów Grahama Mastertona. Wydaje mi się, że tylko oni będą w stanie ją docenić, ujrzeć w niej coś więcej, niż klasyczny thriller i w paru momentach szeroko się uśmiechnąć. Sądzę, że czytelnikom nie zaznajomionym z twórczością Brytyjczyka książka może wydać się nienajlepsza. I taką opinię trzeba uszanować. Bo rzeczywiście nie jest to rzecz najwyższych lotów.
Z dużą dozą nadziei, ale i powściągliwości zabrałem się za lekturę „Błyskawicy”, pierwszego thrillera pisarza, napisanego w 1976 roku. Wydawnictwo Albatros uznało za stosowe zapoznać wreszcie czytelników ze tym starym, iście pojechanym utworem Grahama Mastertona, w którym chyba najbardziej wyróżniającym się elementem jest klimat. Czytając powieść z miejsca przypominamy sobie wczesne książki w dorobku autora, gdzie to właśnie atmosfera tak bardzo nam odpowiadała.
Sama fabuła nie wygląda wielce szałowo. Kiedy Bradley Winger – były drugoligowy kierowca rajdowy – postanawia ustanowić światowy rekord prędkości jazdy samochodem (megaszybkim Fireflashem 4), niespodziewanie jego maszyna rozbija się, a kierowca ginie na miejscu. Syn Bradleya, Craig, który do tej pory nie darzył ojca wielkim uczuciem, żeby nie powiedzieć, że nie znosił go, postanawia złożyć hołd dzielnemu mężczyźnie. W jaki sposób? A taki, że sam rozpoczyna przygotowania do podjęcia próby pobicia rekordu. Zanim jednak zabierze się do roboty (powstająca pod okiem specjalistów maszyna, mająca osiągnąć prędkość ponad tysiąca stu kilometrów na godzinę zwie się Fireflash 5), pozna kilka faktów przemawiających za tym, że jego ojciec nie zginął popełniając błąd na torze. Craig węszy sabotaż i zrobi wszystko, aby poznać prawdę na temat śmierci Bradleya Wingera.
Niezbyt skomplikowaną fabułę Masterton urozmaica żwawymi dialogami (niekiedy ciągnącymi się całymi stronicami), a kilka razy nawet szokuje wbijającymi w fotel scenami. Rezydencja niejakiego Tysona Peace’a, multimilionera i jednocześnie sponsora Wingera, to siedziba najbardziej wyuzdanych orgii seksualnych. Zarówno w ogrodzie jak i poszczególnych pomieszczeniach domu natkniecie się na dziesiątki kochanków parzących się jak króliki, nierzadko na oczach biznesmena, zdającego się cieszyć z rozgrywających się na jego oczach scen. A jego cycata córeczka Corinna, źródło tychże orgii, to prawdopodobnie najbardziej charakterna kobieca postać w całej twórczości Brytyjczyka. Nawet gdy dziewczyna traci nogę w wypadku, jej temperament wciąż Poraża przez wielkie „P”.
Jest w powieści kilka scen, którym bliżej do horroru niż thrillera, co stanowi kolejny atut książki. Pewna postać przedstawiająca się jako Hal Schocks zapewne niejednemu czytelnikowi wywróci w żołądku. Jest też kilka postaci i scen, które nie zostały dopracowane w ogóle, jakby Masterton za główny cel obrał sobie ukazanie czytelnikowi jedynie motywu przewodniego powieści.
Samo zakończenie również nie zachwyca. Ale nad nim nie warto się w ogóle rozwodzić. Wystarczy napisać: standard.
„Błyskawica” to zdecydowanie powieść dla fanów Grahama Mastertona. Wydaje mi się, że tylko oni będą w stanie ją docenić, ujrzeć w niej coś więcej, niż klasyczny thriller i w paru momentach szeroko się uśmiechnąć. Sądzę, że czytelnikom nie zaznajomionym z twórczością Brytyjczyka książka może wydać się nienajlepsza. I taką opinię trzeba uszanować. Bo rzeczywiście nie jest to rzecz najwyższych lotów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz