Moment, w którym pierwszy raz skontaktowałem się mailowo z Mortem Castle zapadł mi w pamięci nie dlatego, że w ogóle udało mi się go „dorwać”, ale z powodu jego reakcji na moją wiadomość.
To było jakoś na początku lata roku 2007. Miałem już za sobą kilka przeprowadzonych wywiadów z „gwiazdami” horroru, a jako, że moja współpraca z niestety nieistniejącym już magazynem Czachopismo przebiegała doskonale, pomyślałem, że zaserwuję pismu rozmowę z kimś, kto nie dał się poznać czytelnikom od strony prywatnej.
Przyznam szczerze, że nie od razu zaświtało mi w głowie nazwisko Morta. Facet udzielił już kiedyś wywiadu dla serwisu Carpe Noctem, a ja naprawdę chciałem podsunąć Czaszce coś kompletnie nowego i oryginalnego. Padło na Jamesa Herberta. Jak się jednak dowiedziałem od agenta literackiego tego brytyjskiego pisarza, Herbert nie mógł wtedy udzielić mi wywiadu ze względu na kiepski stan zdrowia.
(To był czas, w którym chyba po raz pierwszy w życiu miałem dość „gadania” z Grahamem Mastertonem. Oczywiście nie dlatego, że nagle przestałem lubić jego książki czy też jego specyficzne poczucie humoru, ale dlatego, że częste wizyty autora „Manitou” w Polsce zradzały kolejne z nim wywiady, a te masowo ukazywały się zarówno w prasie, telewizji czy Internecie.)
Tak się składa, że kończyłem lekturę „Zagubionych dusz” pisarza, który w USA został okrzyknięty prawdziwym mistrzem gatunku. Książka mnie zauroczyła, a nazwisko autora tak wżarło mi się w podświadomość, że nie było odwrotu. Pomyślałem, że wywiad z Mortem będzie powiewem świeżości. Poza tym zastanawiałem się dlaczego tak uzdolniony facet, autor około 600 opowiadań i kilku naprawdę poczytnych powieści został niemalże „pominięty” przez wydawców w Polsce? (Przypomnę, że do roku 2008 opublikował u nas tylko jedną powieść i dwa opowiadania.)
Napisałem więc wiadomość do Amerykanina, w której zawarłem podstawowe informacje dotyczące magazynu, dla którego miałby udzielić wywiadu oraz kilka słów o sobie. Podkreśliłem również swoje zażenowanie postawą polskich wydawców i zapytałem... dlaczego? Dlaczego można było albo też nadal można masowo publikować gnioty pióra Guy’a N. Smitha czy Johna Coyne’a, a literatura prawdziwego klasyka gatunku pozostaje wciąż nieodkryta w Polsce?
Odpowiedzi jaką udzielił mi Mort Castle nie spodziewałem się w żadnym razie. Przede wszystkim podkreślił radość z wiadomości jaką ode mnie otrzymał. Bił od niego taki optymizm, jowialność oraz chęć nawiązania kontaktu, że zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno nie pomyliłem adresów mailowych. Tak mogłaby mi odpisać tylko matka, albo najbliższy przyjaciel.
Facet poprawił mi humor. Mało tego, wlał we mnie tyle energii, że spokojnie tamtego dnia jednym dmuchnięciem wprawiłbym w ruch jumbo jeta. Napisał wyczerpującego maila, zawierając w nim wiele anegdot na temat rodziny, współpracy z pismem „Doorways”, prawdopodobieństwa realizacji filmu na podstawie powieści „The Strangers” oraz parę osobistych spostrzeżeń na tematy okołoliterackie, a wszystko zawarł w takiej formie i z taką klasą, jakbyśmy znali się od lat. To było doprawdy niezwykłe. Kilka dni później mogłem śmiało powiedzieć, że korespondencja z Mortem rozkwitła na dobre. Podesłałem mu pytania, on odpowiedział, a wywiad ukazał się w piątym numerze Czachopisma. Dodatkowo Castle podesłał opowiadanie. Przewrotna, z lekka paranormalna historyjka zatytułowana „Dzwonię do ciebie” została również opublikowana w piątym numerze Czachy.
W wywiadzie Castle opisał pewne dość przykre dla niego wydarzenie:
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych miałem agenta niemieckiego pochodzenia, który “opiekował” się moimi interesami w Europie. O tak, w istocie, opiekował! Niczym lis opiekuje się kurzym domem. Cóż, sprzedał książkę w Polsce, nie fatygując się by mnie o tym poinformować. Nie pofatygował się również, by przekazać mi za ten kontrakt jakiekolwiek pieniądze.
Prawdę mówiąc, dopiero jakoś w roku 1997 czy 1998 dowiedziałem się o tym, kiedy w Internecie przypadkiem znalazłem zdjęcie okładki książki, na której widniało moje nazwisko! „Co, do cholery!”, pomyślałem i poprosiłem mamę mojego bliskiego przyjaciela, który zna język polski (i który przyrządza wspaniałe ‘pierogi’!), o przetłumaczenie. No i wszystko się wyjaśniło...
A chwilę później dodał:
W każdym razie, wszyscy czytający ten wywiad - polscy redaktorzy czy pracownicy wydawnictw! - Byłbym naprawdę bardzo szczęśliwy, gdyby kolejne moje książki ukazały się na polskim rynku! Jestem gotowy do współpracy!
Dumałem przez dłuższą chwilę nad tym, co napisał. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się pełnić roli agenta literackiego, dlatego sam pomysł, aby wziąć się za taką robotę nieco mnie przerażał. Jednak chęć ujrzenia utworów Castle w Polsce zwyciężyła. Wydawnictwo Replika nie zastanawiało się długo. „Łyknęło” dwie książki pisarza niemal z marszu i takim sposobem powieść „Obcy” (The Strangers) oraz zbiór opowiadań „Księżyc na wodzie” (Moon On The Water) w 2008 roku ujrzały światło dzienne w kraju nad Wisłą.
Obie pozycje zasługują na odrębne, jakże pozytywne recenzje. „Obcy” to opowieść o Michaelu Laudenie, typowym mężu i ojcu. Z pozoru niczym niewyróżniający się Amerykanin skrywa w sobie „siłę”, której działanie okaże się dla jego najbliższego otoczenia apokaliptyczne. Jest to książka jakże różniąca się od typowych kawałków z gatunku grozy. To UKRYTE zło sieje tu zniszczenie, które w połączeniu z przemyślaną, dającą pole do popisu wyobraźni fabułą kreuje atmosferę nieustannego zagrożenia. Castle to mistrz psychologicznych zagrywek, a powieść „Obcy” jest dziełem nietuzinkowym, pod wieloma względami najzwyczajniej świetnym.
Nie inaczej ma się sprawa ze zbiorem opowiadań „Księżyc na wodzie”. Przynajmniej połowa opowiadań to głębokie i poruszające historie, jak choćby „Jeśli weźmiesz mnie za rękę, mój synu”, które powaliło mnie na łopatki specyfiką języka i formy w jaką zostało ujęte, a także „Uzdrawiacze”, jedno z lepszych opowiadań jakie kiedykolwiek czytałem, charakteryzujące się tym, że zawiera całą masę ukrytych smaczków, nierzadko nie dających się wyłapać przy pierwszym czytaniu. Teksty w zbiorze, które nie są wyborne, są po prostu dobre, a zaledwie jeden czy dwa nie pasują do całości jako antologii mocnych, ciężkich i przerażających opowieści.
Co cieszy, również w prasie systematycznie pojawiają się krótsze kawałki pióra pisarza, a także wywiady. Ptaszki ćwierkają, że niedługo polscy czytelnicy będą mogli zapoznać się z jego kolejnymi książkami. Na rynku ma się pojawić wznowienie „Zagubionych dusz”, a także zupełnie nowa powieść! Prawdopodobnie także w przyszłym roku pisarz odwiedzi Europę. Może i zajrzy do Polski, czego życzyłbym nie tylko sobie, ale i tym, którzy polubili prozę Amerykanina.
To było jakoś na początku lata roku 2007. Miałem już za sobą kilka przeprowadzonych wywiadów z „gwiazdami” horroru, a jako, że moja współpraca z niestety nieistniejącym już magazynem Czachopismo przebiegała doskonale, pomyślałem, że zaserwuję pismu rozmowę z kimś, kto nie dał się poznać czytelnikom od strony prywatnej.
Przyznam szczerze, że nie od razu zaświtało mi w głowie nazwisko Morta. Facet udzielił już kiedyś wywiadu dla serwisu Carpe Noctem, a ja naprawdę chciałem podsunąć Czaszce coś kompletnie nowego i oryginalnego. Padło na Jamesa Herberta. Jak się jednak dowiedziałem od agenta literackiego tego brytyjskiego pisarza, Herbert nie mógł wtedy udzielić mi wywiadu ze względu na kiepski stan zdrowia.
(To był czas, w którym chyba po raz pierwszy w życiu miałem dość „gadania” z Grahamem Mastertonem. Oczywiście nie dlatego, że nagle przestałem lubić jego książki czy też jego specyficzne poczucie humoru, ale dlatego, że częste wizyty autora „Manitou” w Polsce zradzały kolejne z nim wywiady, a te masowo ukazywały się zarówno w prasie, telewizji czy Internecie.)
Tak się składa, że kończyłem lekturę „Zagubionych dusz” pisarza, który w USA został okrzyknięty prawdziwym mistrzem gatunku. Książka mnie zauroczyła, a nazwisko autora tak wżarło mi się w podświadomość, że nie było odwrotu. Pomyślałem, że wywiad z Mortem będzie powiewem świeżości. Poza tym zastanawiałem się dlaczego tak uzdolniony facet, autor około 600 opowiadań i kilku naprawdę poczytnych powieści został niemalże „pominięty” przez wydawców w Polsce? (Przypomnę, że do roku 2008 opublikował u nas tylko jedną powieść i dwa opowiadania.)
Napisałem więc wiadomość do Amerykanina, w której zawarłem podstawowe informacje dotyczące magazynu, dla którego miałby udzielić wywiadu oraz kilka słów o sobie. Podkreśliłem również swoje zażenowanie postawą polskich wydawców i zapytałem... dlaczego? Dlaczego można było albo też nadal można masowo publikować gnioty pióra Guy’a N. Smitha czy Johna Coyne’a, a literatura prawdziwego klasyka gatunku pozostaje wciąż nieodkryta w Polsce?
Odpowiedzi jaką udzielił mi Mort Castle nie spodziewałem się w żadnym razie. Przede wszystkim podkreślił radość z wiadomości jaką ode mnie otrzymał. Bił od niego taki optymizm, jowialność oraz chęć nawiązania kontaktu, że zacząłem się zastanawiać czy aby na pewno nie pomyliłem adresów mailowych. Tak mogłaby mi odpisać tylko matka, albo najbliższy przyjaciel.
Facet poprawił mi humor. Mało tego, wlał we mnie tyle energii, że spokojnie tamtego dnia jednym dmuchnięciem wprawiłbym w ruch jumbo jeta. Napisał wyczerpującego maila, zawierając w nim wiele anegdot na temat rodziny, współpracy z pismem „Doorways”, prawdopodobieństwa realizacji filmu na podstawie powieści „The Strangers” oraz parę osobistych spostrzeżeń na tematy okołoliterackie, a wszystko zawarł w takiej formie i z taką klasą, jakbyśmy znali się od lat. To było doprawdy niezwykłe. Kilka dni później mogłem śmiało powiedzieć, że korespondencja z Mortem rozkwitła na dobre. Podesłałem mu pytania, on odpowiedział, a wywiad ukazał się w piątym numerze Czachopisma. Dodatkowo Castle podesłał opowiadanie. Przewrotna, z lekka paranormalna historyjka zatytułowana „Dzwonię do ciebie” została również opublikowana w piątym numerze Czachy.
W wywiadzie Castle opisał pewne dość przykre dla niego wydarzenie:
Na przełomie lat 80-tych i 90-tych miałem agenta niemieckiego pochodzenia, który “opiekował” się moimi interesami w Europie. O tak, w istocie, opiekował! Niczym lis opiekuje się kurzym domem. Cóż, sprzedał książkę w Polsce, nie fatygując się by mnie o tym poinformować. Nie pofatygował się również, by przekazać mi za ten kontrakt jakiekolwiek pieniądze.
Prawdę mówiąc, dopiero jakoś w roku 1997 czy 1998 dowiedziałem się o tym, kiedy w Internecie przypadkiem znalazłem zdjęcie okładki książki, na której widniało moje nazwisko! „Co, do cholery!”, pomyślałem i poprosiłem mamę mojego bliskiego przyjaciela, który zna język polski (i który przyrządza wspaniałe ‘pierogi’!), o przetłumaczenie. No i wszystko się wyjaśniło...
A chwilę później dodał:
W każdym razie, wszyscy czytający ten wywiad - polscy redaktorzy czy pracownicy wydawnictw! - Byłbym naprawdę bardzo szczęśliwy, gdyby kolejne moje książki ukazały się na polskim rynku! Jestem gotowy do współpracy!
Dumałem przez dłuższą chwilę nad tym, co napisał. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się pełnić roli agenta literackiego, dlatego sam pomysł, aby wziąć się za taką robotę nieco mnie przerażał. Jednak chęć ujrzenia utworów Castle w Polsce zwyciężyła. Wydawnictwo Replika nie zastanawiało się długo. „Łyknęło” dwie książki pisarza niemal z marszu i takim sposobem powieść „Obcy” (The Strangers) oraz zbiór opowiadań „Księżyc na wodzie” (Moon On The Water) w 2008 roku ujrzały światło dzienne w kraju nad Wisłą.
Obie pozycje zasługują na odrębne, jakże pozytywne recenzje. „Obcy” to opowieść o Michaelu Laudenie, typowym mężu i ojcu. Z pozoru niczym niewyróżniający się Amerykanin skrywa w sobie „siłę”, której działanie okaże się dla jego najbliższego otoczenia apokaliptyczne. Jest to książka jakże różniąca się od typowych kawałków z gatunku grozy. To UKRYTE zło sieje tu zniszczenie, które w połączeniu z przemyślaną, dającą pole do popisu wyobraźni fabułą kreuje atmosferę nieustannego zagrożenia. Castle to mistrz psychologicznych zagrywek, a powieść „Obcy” jest dziełem nietuzinkowym, pod wieloma względami najzwyczajniej świetnym.
Nie inaczej ma się sprawa ze zbiorem opowiadań „Księżyc na wodzie”. Przynajmniej połowa opowiadań to głębokie i poruszające historie, jak choćby „Jeśli weźmiesz mnie za rękę, mój synu”, które powaliło mnie na łopatki specyfiką języka i formy w jaką zostało ujęte, a także „Uzdrawiacze”, jedno z lepszych opowiadań jakie kiedykolwiek czytałem, charakteryzujące się tym, że zawiera całą masę ukrytych smaczków, nierzadko nie dających się wyłapać przy pierwszym czytaniu. Teksty w zbiorze, które nie są wyborne, są po prostu dobre, a zaledwie jeden czy dwa nie pasują do całości jako antologii mocnych, ciężkich i przerażających opowieści.
Co cieszy, również w prasie systematycznie pojawiają się krótsze kawałki pióra pisarza, a także wywiady. Ptaszki ćwierkają, że niedługo polscy czytelnicy będą mogli zapoznać się z jego kolejnymi książkami. Na rynku ma się pojawić wznowienie „Zagubionych dusz”, a także zupełnie nowa powieść! Prawdopodobnie także w przyszłym roku pisarz odwiedzi Europę. Może i zajrzy do Polski, czego życzyłbym nie tylko sobie, ale i tym, którzy polubili prozę Amerykanina.
Bardzo fajny kawałek o Castlu żeś skrobnął. Dzięki za lekturkę.
OdpowiedzUsuńZdecydowanie zachęciłeś mnie do spodgwiazdkowania sobie czegoś autorstwa Pana Castle
OdpowiedzUsuńCzy to opko w czaszce nie bylo przypadkiem o duchach? Bo chyba je pamietam. Jak narazie jest to jedyne opowiadanie Castle, ktore czytalam. Milo, ze przyblizyles postac pisarza. rzeczywiscie chce sie przeczytac cos wiecej. Dobrze, ze ida swieta:)
OdpowiedzUsuńŚwiatny tekst myknąłeś o Morcie. Naprawdę zachęca do zapozanania się z jego twórczością!
OdpowiedzUsuńDzięki wszystkim. Miło, że się art podobał.
OdpowiedzUsuńTymek, zacznij od KSIĘŻYCA NA WODZIE - antologia idealna na rozpoczęcie przygody z twórczością Morta.
Lida, tak, to opowiadanie było o duchach. Dość przewrotne:)
No proszę, kolejny ciekawy tekst związany z Mortem się pojawił od naszego propagatora Castle'a w Polsce. Masti powinien być zazdrosny ;)
OdpowiedzUsuńPamiętam jak dziś, jak w antykwariacie znalazłem "Zagubione dusze" - okładka była fantastyczna, klimatyczna. Rewela.
Super tekścik. Opowiadanie z Czachy pamiętam - naprawdę mega, ale zachęcił mnie tytuł "Jeśli weźmiesz mnie za rękę, mój synu" - nie wiedziałem, że można przeczytać antologię Morta po polsku - muszę ją dorwać. Trochę z innej beczki. Zaczytuję się ostatnio w Grabińskim - ma naprawdę odjechane opowiadania grozy, po których przechodzi dresz po plecach, że aż miło. Tak się zastanawiam, że fajnie byłoby go wskrzesić... Znacie jakieś metody? :) Pozdrawiam - Jacek Piekiełko
OdpowiedzUsuńPocztar, zaczekaj na tekst o Mastim;)
OdpowiedzUsuńJacku, dzięki. Oczywiście polecam KSIĘŻYC NA WODZIE. Grabińskiego czytałem chyba tylko jedno opowiadanie dawno temu. Muszę kiedyś dopaść jego kawałki. Ostatnio trochę dłubię w klasyce - Lovecraft, Poe - to i na Grabińskiego muszę zwrócić uwagę.
luzik arbuzik - zasługujesz chyba na miano oficjalnego reprezentanta mc nad wisłą (czy raczej nad wartą :P
OdpowiedzUsuńprzybliżyłeś mi autora, a to dla mnie zawsze wazne. dzięki.
j
No wiadomo, że Mort rządzi. Ciekawa lektura, brawo Rob!!!!
OdpowiedzUsuńSebastian Drabik
JacAr, Sebek, przyjemność po mojej!
OdpowiedzUsuń