17.3.10

O "RENEGATACH" SHAUNA HUTSONA

Mawia się, że cechą charakterystyczną prozy Shauna Hutsona jest jej brutalność. I w sumie racja. Wystarczy przeczytać „Ślimaki” albo „Dzień śmierci”, aby uświadomić sobie, że pisarz gustuje w epatowaniu przemocą i bardzo krwawymi scenami. Osobiście nie mam nic przeciwko takiej pisaninie, ba, bardzo lubię twórczość Hutsona i żałuję, że z chwilą zniknięcia z rynku wydawnictwa Phantom Press, książki tego brytyjskiego twórcy przestały być w Polsce wydawane. Wiele krytycznych słów można kierować pod adresem wspomnianego wydawnictwa - mieli słabych tłumaczy, kiepściutkich redaktorów i publikowali Guy'a N. Smitha - nie zmienia to jednak faktu, że właśnie dzięki Phantom Press mogliśmy i nadal możemy (zasługa to antykwariatów) relaksować się przy lekturze niezłych horrorów klasy B pisarzy takich jak Harry Adam Knight, czy Shaun Hutson właśnie.

„Renegatów” kupiłem bodajże za pięć zeta w moim ulubionym antykwariacie na Matejki w Poznaniu, a zanim zabrałem się za czytanie tej książki upłynął rok, albo i więcej. Pewnie gdyby nie fakt, że już wcześniej polubiłem Hutsona, po wspomniany tytuł w ogóle bym nie sięgnął. Opis krótki i mało zachęcający (będący jednym wielkim spojlerem!!!), zaś okładka jakaś taka nijaka, raczej odpychająca.

A sama książka? Też nienajlepsza.

Północna Irlandia. W zamachu giną wpływowi politycy, zostaje zamordowany ksiądz i podłożona bomba na stadionie. We wszystkie wydarzenia zamieszany jest pewien milioner, który dorobił się na handlu bronią. Jak się okazuje, współpracuje on z IRĄ. Na poszukiwania kryminalistów wybiera się antyterrorysta Sean Doyle, facet, którego życie nie oszczędzało, a który kocha rozkwaszać mózgi czarnym charakterom, samemu unikając śmierci niczym bohater najtańszego kryminału. Sam w sobie jest jednak postacią nakreśloną z rozmachem. To typ skurwysyna, kolesia, którego nie chcielibyście spotkać w ciemnej uliczce, ale po bliższym poznaniu, dającym się lubić. Gość posiada dwie twarze, a ich podkreślenie udało się Hutsonowi całkiem znośnie. Szkoda, że w innych kwestiach autor niezbyt się popisał.

Przez długi czas zastanawiałem się do czego zmierza fabuła. Domyślałem się, że do wielkiego BUM!!!, ale po drodze oczekiwałem czegoś więcej niż tysięcy wystrzelonych kul, dziesiątek rozkwaszonych gęb, setek połamanych kości i kilku eksplozji. Wielowątkowość tej powieści to kolejny jej minus. Jeszcze innym jest mała objętość. Co ma jedno wspólnego z drugim? A to, że ta wielowątkowość mogłaby być atutem, gdyby czytelnik miał szansę poznać bohaterów, zakamuflować się w ich chorych umysłach. Niestety, zamiast tego, zmuszony jest przechodzić z miejsca na miejsce w tempie błyskawicznym, nie mając możliwości poznania ani jednej postaci tak, jakby tego oczekiwał. Bohaterowie w „Renegatach” są jak marionetki, cała masa marionetek, sterowanych przez zmęczonego albo zagubionego marionetkarza.

Trzy czwarte książki to, nie da się ukryć, tani thriller.

A zakończenie jest jak wisienka na torcie. Stara wisienka na zjełczałym torcie.

Jeden wątek nadnaturalny horroru nie czyni, wbrew temu, co obiecuje wydawca. W dodatku ten wielki spojler na okładce i w opisie książki... Ręce odpadają. Po przeczytaniu „Renegatów” z lekkim niesmakiem odłożyłem rzecz na półkę z pozycjami średnimi, żeby nie powiedzieć kiepskimi.

Po Hutsonie oczekiwałem więcej. Dużo więcej. No ale cóż, nawet najlepszym zdarzają się kiksy.

1 komentarz:

  1. Zakupiłem dzisiaj egzemplarz wypatrzony przez Pocztara w sklepie z tanią książką :)

    OdpowiedzUsuń