Do końca nie wiem, co sprawiło, że sięgnąłem po „Dziewczynę z sąsiedztwa”. Czy stało się tak za sprawą wszechobecnych głosów, twierdzących, że to jedna z bardziej wstrząsających powieści wszechczasów, czy głos Stephena Kinga, potwierdzającego tę opinię. A może po prostu chciałem poznać twórczość znanego za granicą, ale debiutującego w kraju nad Wisłą, autora, którego twórczość powszechnie uznaje się za kontrowersyjną.
Pierwsza połowa książki to nadzwyczaj spokojna narracja, z której bije jowialność, niewinność i beztroska. Mało brakowało, a rzecz zaczęłaby się wydawać nudna jak flaki z olejem. I wtedy nastąpił pierwszy cios. Nie w jaja, nie w twarz. Ani w splot słoneczny. To był cios prosto w serce.
Nie ma chyba na świecie nikogo, kto nie kojarzyłby sprawy Josefa Fritzla, który przez 24 lata więził i gwałcił rodzoną córkę w wybudowanym w piwnicy swojego domu dźwiękoszczelnym bunkrze. Słyszałem o takich, którzy wyłączali telewizor, gdy się o tym mówiło. Nie byli w stanie wyobrazić sobie męk, przez jakie zmuszona była przechodzić katowana psychicznie i fizycznie kobieta. Nawet nie próbowali. Powieść Jacka Ketchuma ukazuje identyczny rodzaj zła, okrucieństwo tego samego stopnia. Jego bohater to również dziewczyna, tylko młodsza od Elizabeth Fritzl, czternastoletnia. Co czyni jej historię bardziej wstrząsającą to fakt, że została ona opisana w drobnych szczegółach, które my, czytelnicy, musimy poznać.
Narratorem jest kilkunastoletni chłopak, który często odwiedza swoich kolegów z sąsiedztwa. Dom, którego progi przekracza, został opanowany przez Szaleństwo. Niepoczytalna matka, jej dzieci i ich młodociani znajomi. Są jak krwiożerczy, pozbawiony ludzkich odruchów organizm, łaknący cierpienia. Ofiara wraz z młodszą siostrą zostały adoptowane, ale nie mają żądnych praw, nawet tak podstawowych jak prawo do skorzystania z łazienki. Mogą za to do woli znosić upokorzenia i ból tak straszliwy, że człowiek traci zmysły.
Czytając „Dziewczynę z sąsiedztwa” zastanawiałem się, kiedy puszczą mi nerwy, kiedy zacznę wydzierać stronice książki i rzucać nimi o ścianę. Bezradność podczas lektury była dojmująca. Podobnie jak wściekłość na głównego bohatera-narratora, którego intensywność pragnień przez długi czas przyćmiewała zdolność do racjonalnego myślenia.
Ta pozycja uświadamia nam jak bardzo potrafimy być słabi i beznadziejni. I ślepi. Z jej wnętrza bije chłód, aż momentami nie chce się czytać. Małe senne miasteczko, w którym toczy się akcja, odbieramy jako dno piekła, z którego wyrwać nas może jedynie Bóg. Ketchum nie patyczkuje się z nami. Mówi wyraźnie, przypomina to, czego nie chcemy pamiętać, wykręca nam ręce, karci, a potem porzuca na pastwę refleksji.
Rzeczywiście, mocna to książka, ukazująca człowieka takim, jakim - co najbardziej trudne do zaakceptowania - często bywa: beznamiętnym, okrutnym, pozbawionym uczuć. Gatunek jaki został jej przypisany to horror i nic w tym dziwnego – Ketchum autentycznie przeraża. Nie rogatymi diabłami, poltergeistami czy wampirami, lecz z pozoru sympatycznym człowiekiem, któremu, być może, mówimy codziennie na ulicy „Cześć”.
Pierwsza połowa książki to nadzwyczaj spokojna narracja, z której bije jowialność, niewinność i beztroska. Mało brakowało, a rzecz zaczęłaby się wydawać nudna jak flaki z olejem. I wtedy nastąpił pierwszy cios. Nie w jaja, nie w twarz. Ani w splot słoneczny. To był cios prosto w serce.
Nie ma chyba na świecie nikogo, kto nie kojarzyłby sprawy Josefa Fritzla, który przez 24 lata więził i gwałcił rodzoną córkę w wybudowanym w piwnicy swojego domu dźwiękoszczelnym bunkrze. Słyszałem o takich, którzy wyłączali telewizor, gdy się o tym mówiło. Nie byli w stanie wyobrazić sobie męk, przez jakie zmuszona była przechodzić katowana psychicznie i fizycznie kobieta. Nawet nie próbowali. Powieść Jacka Ketchuma ukazuje identyczny rodzaj zła, okrucieństwo tego samego stopnia. Jego bohater to również dziewczyna, tylko młodsza od Elizabeth Fritzl, czternastoletnia. Co czyni jej historię bardziej wstrząsającą to fakt, że została ona opisana w drobnych szczegółach, które my, czytelnicy, musimy poznać.
Narratorem jest kilkunastoletni chłopak, który często odwiedza swoich kolegów z sąsiedztwa. Dom, którego progi przekracza, został opanowany przez Szaleństwo. Niepoczytalna matka, jej dzieci i ich młodociani znajomi. Są jak krwiożerczy, pozbawiony ludzkich odruchów organizm, łaknący cierpienia. Ofiara wraz z młodszą siostrą zostały adoptowane, ale nie mają żądnych praw, nawet tak podstawowych jak prawo do skorzystania z łazienki. Mogą za to do woli znosić upokorzenia i ból tak straszliwy, że człowiek traci zmysły.
Czytając „Dziewczynę z sąsiedztwa” zastanawiałem się, kiedy puszczą mi nerwy, kiedy zacznę wydzierać stronice książki i rzucać nimi o ścianę. Bezradność podczas lektury była dojmująca. Podobnie jak wściekłość na głównego bohatera-narratora, którego intensywność pragnień przez długi czas przyćmiewała zdolność do racjonalnego myślenia.
Ta pozycja uświadamia nam jak bardzo potrafimy być słabi i beznadziejni. I ślepi. Z jej wnętrza bije chłód, aż momentami nie chce się czytać. Małe senne miasteczko, w którym toczy się akcja, odbieramy jako dno piekła, z którego wyrwać nas może jedynie Bóg. Ketchum nie patyczkuje się z nami. Mówi wyraźnie, przypomina to, czego nie chcemy pamiętać, wykręca nam ręce, karci, a potem porzuca na pastwę refleksji.
Rzeczywiście, mocna to książka, ukazująca człowieka takim, jakim - co najbardziej trudne do zaakceptowania - często bywa: beznamiętnym, okrutnym, pozbawionym uczuć. Gatunek jaki został jej przypisany to horror i nic w tym dziwnego – Ketchum autentycznie przeraża. Nie rogatymi diabłami, poltergeistami czy wampirami, lecz z pozoru sympatycznym człowiekiem, któremu, być może, mówimy codziennie na ulicy „Cześć”.
Wstęp Stephena Kinga powinien chyba być wrzucony na koniec książki, jako posłowie. Spojlerów zatrzęsienie i w dodatku koszmarnie napisany. Sama książka mocna i dobra i podpisuję się pod recenzją. Obiema łapkami:)
OdpowiedzUsuńOuuu... a już myślałem, że kupiłem książki, które chce mieć. Ale nie.
OdpowiedzUsuńPo prostu muszę to przeczytać.
Muszę w końcu dorwać tego Ketchuma...
OdpowiedzUsuńJa niestety najprawdopodobniej nigdy prozy Ketchuma nie uświadczę, bo po takiej lekturze niemal na 100% strzeliłabym sobie w łeb. Podziękuje za takiego demotywatora, jak na razie wystarczająco dobija mnie widok zza okna ;)
OdpowiedzUsuńIZOLDA