26.11.09

METALLICA - "DEATH MAGNETIC"

Minęło już trochę czasu odkąd Metallica wypuściła na rynek album DEATH MAGNETIC.

Minęło jeszcze więcej czasu odkąd zachwycony songiem THE END OF THE LINE, zasłyszanym na youtubie, tak się nakręciłem, że wałkowałem go niemal bez przerwy przez ładnych kilka tygodni. Płytę dopadłem jak tylko się ukazała i skłamałbym, gdybym powiedział, że nie przypadła mi do gustu (choć THE END OF THE LINE lepiej brzmi w wersji na żywo, którą poznałem jako pierwszą).

Niedawno wróciłem do tego albumu i... co tu dużo gadać, nadal mi się podoba. Po ST. ANGERZE, gdzie wpadł mi w ucho FRANTIC i THE UNNAMED FEELING, a cała reszta była jedynie waleniem w gary dla samego tylko walenia, czekałem z zapartym tchem na kolejny krążek zespołu. I z obawą, że Metallica znowu da ciała. Nie dała, i całe jej szczęście.

Od klimatycznej ballady THE DAY THAT NEVER COMES, poprzez nieco przegięty za sprawą kaczki CYANIDE, a kończąc na trashowym ALL NIGHTMARE LONG i mega mocnym intrumentalu SUICIDE AND REDEMPTION płyta wciąga jak najlepsza powieść. Szkoda tylko, że dla UNFORGIVEN III nie wymyślili innego tytułu. Tu pachnie komerchą. Sam utwór jednak, jak dla mnie, rewelacyjny. Mogące kojarzyć się z poprzednimi częściami utworu intro piorunuje, wokal Hetfielda wciąż mocny i pewny, solówka Hammetta i perka Ulricha zacne. Szkoda, że mało wyraźny jest bas, zresztą nie tylko w tym utworze.

Metallica wreszcie nawiązała do starszych korzeni, choć powiedzieć, że do nich wróciła byłoby chyba nieco na wyrost. Owszem, album zawiera szybkie, wkręcające kawałki, dobrze skonstruowane ballady, niemniej trudno odnieść DEATH MAGNETIC do takiego MASTER OF PUPPETS. Zresztą nie ma co porównywać. Nigdy nie rozumiałem ludzi, oczekujących, że Metallica wróci do grania z lat osiemdziesiątych. Po co miałaby to robić? Chłopaki lubią eksperymentować i za to ich szanuję. Choć nie zawsze to eksperymentowanie dobrze im wychodzi, potrafią się zrehabilitować, czego dowodem jest ich najnowszy album właśnie i choćby ten kawałek (widać, że Jaymz radzi sobie i w solówkach!):


2 komentarze:

  1. Mnie się St. Anger podobał, a nowej płyty nie mam. Ale teledysk promujący bardzo dobry. The day that never comes przypomina mi One. Utwór który polecasz dla mnie trochę za mocny:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Mnie się ta ich nowa plyta nawet podoba. Chociaz jak slusznie zauwazyles, malo jest dudniacego basu w glosnikach. Ale to i tak dobrze wykonana robota. Po Saint Angerze mozna bylo sie tego spodziewac. Chlopcy museli sie wykazac.

    OdpowiedzUsuń