16.10.09

O "RUINACH" SCOTTA SMITHA

Może się to wyda dziwne (może nawet powinienem odczuwać wstyd?), ale „Ruiny” przeczytałem dopiero miesiąc temu. Wcześniej znajomi wywalali na mnie gały, nakazując niemalże, abym nabył tę książkę, a jak nie, to oni mi pożyczą. Bo taka dobra, bo wręcz doskonała. Recenzje w necie i prasie mówiły to samo. Kiedy więc „Ruiny” wreszcie wpadły mi w ręce, opis na froncie okładki, że „w meksykańskiej dżungli czeka cię koszmar” potraktowałem stosunkowo poważnie.

Przez pierwsze sto stron przebrnąłem ze sporym trudem, żeby nie powiedzieć znudzeniem. Dwie zaprzyjaźnione pary Amerykanów rodem z sitcomów odprężają się na wakacjach w Meksyku. W trakcie tych beztrosko spędzanych dni nawiązują nowe znajomości. Pewien Niemiec oznajmia wszem i wobec, że jego brat wyruszył na wyprawę archeologiczną i do tej pory nie wrócił. Nasi żądni przygód Amerykanie ochoczo postanawiają wyruszyć z nim do dżungli na poszukiwania. Żeby było zabawniej dołącza do nich jeszcze jedna osoba – młody Grek, nie znający angielskiego i zachowujący się jakby wyjarał tonę trawy. Odkąd tylko się pojawia wiadomo już, że zginie jako pierwszy...

Nasi młodzi gniewni zostają podwiezieni na skraj dżungli. Meksykański kierowca oświadcza stanowczo, że dalej nie pojedzie i namawia bohaterów, aby nie wchodzili do lasu, gdyż czai się tam zło. Nie mija wiele czasu jak młodzież wkracza na obce im tereny, a kierowca w popłochu odjeżdża.

Można powiedzieć, że od tej chwili zaczyna się „coś” dziać. Nareszcie! Pojawiają się Majowie. Ich zachowanie jest jednak co najmniej ekscentryczne. Są uzbrojeni i niezbyt przychylnie nastawieni do otoczenia. Gdy nasza grupka, pod okiem czerwonych gospodarzy, dociera do wzgórza wydającego się być piramidą, a następnie wkracza na szczyt, tamtejsza złowroga roślinność zaczyna siać spustoszenie, zaś Majowie z przerażeniem obserwują wzgórza, gotowi zabić usiłujących wydostać się z piekła turystów...

Horror się rozkręca, co cieszy. Relacje między bohaterami znacznie się zacieśniają. Smith, całe szczęście, wlał w postaci, przynajmniej w niektóre, trochę inteligencji, a całej opowieści nadał odpowiedniego dramatyzmu. Co prawda zapowiadanych w recenzjach scen gore nie uświadczyłem, ale kilka mocniejszych opisów znalazłem, w dodatku przełknąłem je z satysfakcją. Na wielki plus piszę Scottowi Smithowi umiejętność tworzenia atmosfery. „Ruiny”, choć początkowo nie zapowiadające niczego specjalnego, w pewnej chwili stają się dynamiczną i nader interesującą lekturą. Także motyw z wykorzystaniem „krwiożerczych” roślin, choć z pozoru oklepany, został zrealizowany bardzo dobrze.

Zakończenie również nie jest złe, acz przyznam, że spodziewałem się na koniec czegoś mocniejszego. Nawiązań do mitologii Azteków czy Majów w książce zero, ale można to Smithowi wybaczyć. Skoncentrował się na innych szczegółach, które zresztą odpicował zacnie. Powieść jest dobrym horrorem. Do doskonałości jej daleko, ale polecić na pewno warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz